
Mimo iż dużo tu było czerwieni, czułyśmy się bezpieczne i ani trochę nie byłyśmy zdenerwowane. Zamówiłyśmy jakieś potrawy o dziwnych nazwach i czekałyśmy. Po około dwudziestu minutach dostałyśmy wcześniej zamówione jedzenie. Sara dostała ryż z mieszanką warzywną, Gabi dostała zupę o żółtej barwie z różnymi, niektórymi nieznanymi pływającymi roślinami, a ja dostałam wielką kluskę nadzianą papryką, kurczakiem, kukurydzą, pędami bambusa i innymi dziwnymi, aczkolwiek dobrymi rzeczami. Wszystkie trzy zjadłyśmy te dziwne potrawy i odeszłyśmy od stołu. Kelner zabrał po nas naczynia i napiwek. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, poczułam dziwną lekkość. Czy to sprawka szefa kuchni tamtej restauracji? Rozmawiając o tym miejscu, ruszyłyśmy dalej. Patrzałyśmy na mijane domki, sklepy i stragany. Oddalałyśmy się coraz bardziej od centrum miasta. W pewnej chwili weszłyśmy w ciasną uliczkę. Przez parę minut szłyśmy jedna za drugą i każda z nas patrzała z niepokojem na mijane przez nas budowle. W pewnej chwili rzucił nam się w oczy duży, granatowy budynek. Postanowiłyśmy zobaczyć co to. Okrążyłyśmy go w poszukiwaniu wejścia, a kiedy je znalazłyśmy, nie wahałyśmy się i weszłyśmy do środka. Dziwnym trafem znalazłyśmy się w sklepie z ubraniami. Na ladzie za którą siedziała miło wyglądająca sprzedawczyni, napisane było, że dzisiaj jest promocja i każdą sztukę sprzedają za jednego dolara. Pomyślałam- Niezła okazji i pociągnęłam dziewczyny do głównego pomieszczenia. Nie zdziwiłam się kiedy zobaczyłam tłum ludzi przeszukujących wieszaki i kosze. Sara i Gabi gdzieś odbiegły. Chwilę po tym jak się zorientowałam że ich nie ma, zauważyłam cudowną sukienkę w rogu sali.
