Pytanka

pytankadomnie@interia.pl

Pytania kierujcie pod e-mail podany powyżej

sobota, 22 lutego 2014

Dziwna restauracja i ubrania za dolara

Dzisiaj z Gabi postanowiłyśmy że pozwiedzamy sobie okolicę i poszukamy fajnych sklepów, barów, restauracji itd. oczywiście nie zostawiłyśmy Sary w domu. Znalazłyśmy po jakiejś godzinie spaceru restauracje o takiej dziwnej nazwie, że jej nie przepiszę. Ale mniejsza z tym, pomyślałyśmy że ciekawie się zapowiada, więc weszłyśmy do środka. Podszedł do nas kelner i podał kartę dań, po czym zaprowadził nas do wolnego stolika. Dopiero po chwili zwróciłyśmy uwagę na wystrój pomieszczenia. Ściany były pomalowane na czerwono i do połowy wysokości miały panele z ciemnego drewna. Podłoga była czarna, z dużymi kwadratowymi, czerwonymi dywanami. Sufit był drewniany i rzeźbiony. Stoły miały zakręcone nóżki i czerwone blaty, krzesła były do kompletu. Na ścianch nie było pusto, wisiały na nich obrazy przedstawiające ogrody i parki. Wisiały również gobeliny przedstawiające drzewa. Karty dań były bogato zdobione, a papier z jakiego zostały zrobione, był tak delikatny jak jedwab.
Mimo iż dużo tu było czerwieni, czułyśmy się bezpieczne i ani trochę nie byłyśmy zdenerwowane. Zamówiłyśmy jakieś potrawy o dziwnych nazwach i czekałyśmy. Po około dwudziestu minutach dostałyśmy wcześniej zamówione jedzenie. Sara dostała ryż z mieszanką warzywną, Gabi dostała zupę o żółtej barwie z różnymi, niektórymi nieznanymi pływającymi roślinami, a ja dostałam wielką kluskę nadzianą papryką, kurczakiem, kukurydzą, pędami bambusa i innymi dziwnymi, aczkolwiek dobrymi rzeczami. Wszystkie trzy zjadłyśmy te dziwne potrawy i odeszłyśmy od stołu. Kelner zabrał po nas naczynia i napiwek. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, poczułam dziwną lekkość. Czy to sprawka szefa kuchni tamtej restauracji? Rozmawiając o tym miejscu, ruszyłyśmy dalej. Patrzałyśmy na mijane domki, sklepy i stragany. Oddalałyśmy się coraz bardziej od centrum miasta. W pewnej chwili weszłyśmy w ciasną uliczkę. Przez parę minut szłyśmy jedna za drugą i każda z nas patrzała z niepokojem na mijane przez nas budowle. W pewnej chwili rzucił nam się w oczy duży, granatowy budynek. Postanowiłyśmy zobaczyć co to. Okrążyłyśmy go w poszukiwaniu wejścia, a kiedy je znalazłyśmy, nie wahałyśmy się i weszłyśmy do środka. Dziwnym trafem znalazłyśmy się w sklepie z ubraniami. Na ladzie za którą siedziała miło wyglądająca sprzedawczyni, napisane było, że dzisiaj jest promocja i każdą sztukę sprzedają za jednego dolara. Pomyślałam- Niezła okazji i pociągnęłam dziewczyny do głównego pomieszczenia. Nie zdziwiłam się kiedy zobaczyłam tłum ludzi przeszukujących wieszaki i kosze. Sara i Gabi gdzieś odbiegły. Chwilę po tym jak się zorientowałam że ich nie ma, zauważyłam cudowną sukienkę w rogu sali.
Pomyślałam że chcę ją mieć i że na pewno będzie moja. No więc ruszyłam w jej stronę. Ale nie tylko ja ją zauważyłam. Zaraz obok mnie stała kobieta która ruszyła w tym samym kierunku, wpatrzona w ten sam cel. Tylko jedna z nas mogła zdobyć tą sukienkę i pomyślałam że to muszę być ja. Przyspieszyłam kroku, kobieta która szła zaledwie dwa metry za mną również. Pomyślałam że to nie może skończyć się moją klęską i zaczęłam biec w kierunku ubrania które wzbudziło mój zachwyt. Ona również zaczęła biec, ale na szczęście byłam szybsza. Kiedy dobiegłam do wieszaka, chwyciłam ubranie i pobiegłam w stronę kasy. W locie chwyciłam czarny sweter i fioletową koszulę. Zapłaciłam za to trzy dolary i uznałam że to były krótkie, ale dobre zakupy. Usiadłam z reklamówką na schodach i zaczekałam za moje Friends. Wróciły obładowane torbami. Pierwsza moja myśl to :" Gdzie my to zmieścimy", a druga" Jak wrócimy do domu tak obładowane?". W końcu jednak zamówiłyśmy taksówkę na centrum, a stamtąd wróciłyśmy pieszo. Ciężko było wejść do naszego lokum ze wszystkim na raz i musiałyśmy to wnosić na raty. Na szczęście nikt nas nie zauważył- Podoina        

Elllo

Hejka.
Napisałam na zapas kilka wpisów, bo nie wyrabiam i jak tylko będę przy kompie to będę je publikować ;-P
 -Podoina
 

Odwiedziny

Dzisiaj odwiedziła nas nasza fumfela- Marian. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy i w ogóle.
Niby nic, ale to jednak my, a po nas nie można się spodziewać normalności. A zaczęło się od tego, że rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Zaszłyśmy w końcu do dziejów naszego pięknego, nieskazitelnego dzieciństwa. Gabi wpadła na "genialny" pomysł- żebyśmy weszły na nk. Zanim się zgodziłśmy, ona już uruchomiła stronę i pokazywała nam zdjęcia typu:
a) księżniczka z wieży ciśnień,
b) mistrzyni painta,
c) zabawy z dzieciństwa,
d) małe brudaski.
Sara oczywiście polew, bo jej swego czasu nie miałyśmy w znajomych, ale kto wtedy nie miał naszej klasy? Przyszedł w końcu czas na Sarę, którą oczywiście znalazłyśmy. To było takie urocze dziecko...
Potem pomyślałyśmy, czy może nie możemy zamienić się na godzinę w dzieci- tak też zrobiłyśmy.
Piłyśmy niewidzialną herbatkę z misiami (tak, stare krowy też mają misie), rysowałyśmy kucyki i walczyłyśmy na poduchy.
Pod wieczór usiadłyśmy z pełną powagą i zaczęłyśmy pić herbatę.
P: To trzeba kiedyś powtórzyć.
M: Tak zdecydowanie.
S: A mój kucyk był najróżofszy!
G: A mój najniebieszczszy!
P: A mój miał najzłotszą grzywę?
M: A mój był najnormalniejszy.
P,G,S: Bo ty jesteś buc!
I tak zakończyłyśmy nasz dzień. Marian powędrowała do siebie, a my potem grałyśmy jeszcze w pary-Podoina.
   Atak Helgi Żółtobrewki XD

sobota, 8 lutego 2014

Piwniczne życie codzienne

Czyli nic takiego niezwykłego :-)

Ale mimo to postanowiłam opisać nasz normalny, codzienny dzień,kiedy nie mamy nic konkretnego do roboty. Po prostu życie normalnego mieszkańca Ziemi.
No dobra, może nie takiego normalnego.
A więc zacznijmy od samego rana. Wstawanie rano, kiedy nie musimy nic robić trwa średnio 20 minut. Najpierw się budzimy i otwieramy oczy- to trwa najkrócej. Schodzimy powoli z łóżka, a częściej wolimy się sturlać- wtedy zimna podłoga nas otrzeźwia i podnoszenie się z ziemi trwa krócej. Kiedy wstajemy, zwykle pierwsza która wstanie zagotowuje wodę, druga wsypuje kawę, albo herbatę, a trzecia miesza. A potem każda robi sobie śniadanie. Stoimy wtedy zwykle w kolejce do lodówki, bo przecież trzeba się zastanowić co zjeść.

Kiedy już każda z nas wyciągnie składniki, to rozpoczyna się bieg po najlepszą deskę do krojenia, którą kładziemy na drugim końcu piwnicy co wieczór. Jak już któraś z nas wygra, to zabieramy się do przygotowania posiłku i zjedzenia go. Potem najpierw jedna z nas idzie się ubrać, druga myje zęby, a trzecia się czesze, po czym w określonej kolejności się zmieniamy. Jak już wszystkie jesteśmy, umyte, ubrane, uczesane i umalowane, to przychodzi dziesięć- do dwudziestu minut na spokojne picie herbatki. Rozmawiamy wtedy zupełnie spokojnie i w ogóle sobie siedzimy. Jak już wypijemy herbatę to zwykle pakujemy swoje "narzędzia" i idziemy do pracy, ale że mówię tu o zwykłym dniu, w którym mamy wolne, to nie napiszę że idziemy do pracy. W takim bądź razie patrzymy czy nie brakuje nam jakiś produktów spożywczych, np. ogórków, sera itp. i ewentualnie wpisujemy to na listę zakupów którą wykonujemy w dwóch różnych, przypadkach:
  a) kiedy nagromadzi się na niej dziesięć produktów spożywczych,
b) kiedy znajdą się tam trzy produkty z listy "główne potrzeby". 
Jak lista spełni jeden z tych warunków, idziemy do sklepu na zakupy, ale to się zdarza średnio co trzy dni. Po ewentualnych zakupach wracamy do domu i zajmujemy się gotowaniem obiadu, a po części sobą (kiedy gary już stoją na kuchence), czyli na przykład siedzimy na tabletach, laptopach, czytamy, słuchamy muzyki i ogółem chill out. Po tym jak zaczyna nam się to nudzić, jemy obiad i dzwonimy do znajomych typu Marian, Ryan... i idziemy na miasto, połazić, na kawę i temu podobne rzeczy. A potem wracamy do domu i że zwykle następuje to po dwunastej, przebieramy się i idziemy po prostu spać. Dzień całkiem normalny c`nie?-podoina;-P
     

piątek, 7 lutego 2014

"Torebkowo"

Dzisiaj z powodu mojego wczorajszego wypadku, postanowiłam że wybiorę się po nową, ładniejszą i mniej poszkodowaną torebkę. Sara postanowiła że będzie mi towarzyszyć, co jak się okazało, bardzo się przydało. 
Po pracy poszłam po Sarę do jej pracy i musiałam czekać dziesięć minut, aż doprowadzi się do porządku po noszeniu kostiumu chińskiego żarcia. Jak już wyszła już z przebieralni, bardzo ucieszyłam się że to nie potrwało dłużej. Od razu poszłyśmy do naszego ulubionego sklepu "Torebkowo".
Są tam taki cudne torebki, że aż trudno się zdecydować. Ostatnio jak byłam tam z Gabi, siedziałyśmy w środku do dwudziestej, aż w końcu sobie coś obie wybrałyśmy. Dzisiaj przygotowałam na to Sarę, która też miała zamiar kupić sobie jakąś torebkę na ramię. Po wejściu do sklepu, jak zwykle poczułam zapach mięty i (chyba) rumianku. podeszłyśmy do działu z torbami na ramię. Były cudowne, wszystkie. Wtedy zaczął się nasz problem przy wyborze. Ale na szczęście w domu zrobiłyśmy listę wymagań, które miały być spełnione przez nasze torebki. Oto one:

1. Pojemność/ ilość kieszeni.
2. Szeroki pasek.
3. Szyta nie klejona.
4. W kolorze pasującym do większości naszych ubrań.

 Przez te kryteria przeszło trzydzieści torebek, co dowodzi że w tym sklepie jest ich dużo.
Po około dwuch godzinach się zdecydowałyśmy, a były to dwie, długie godziny. Ja wybrałam brązową torebkę podobną do tej:
a Sara podobną do tej:
Albowiem Sara kocha Paryż.
Jak wróciłyśmy do domu zastałyśmy Gabi czytającą jakąś gazetę. Zaczęłyśmy przepakowywać nasze przedmioty ze starych torebek, do torebek nowych. Poszło nam szybciej niż wybieranie :-P - Podoina