Pytanka

pytankadomnie@interia.pl

Pytania kierujcie pod e-mail podany powyżej

piątek, 6 czerwca 2014

nieoczekiwana wizyta cz.3

Następnego dnia usłyszałam dzwonek telefonu. Odebrałam zanim spojrzałam kto to.
P:Halo?
Ktoś po drugiej stronie: Hej, to ja Wiktoria.
P: Dzwonisz w jakimś konkretnym celu, czy tylko jak zwykle będziesz pytać o której mam autobus?
W: Nie. Mam problem, oni próbują wyważyć drzwi.
P: To mówiłam żebyś była cicho!
W: Co mam robić?
P: Zwijaj się stamtąd i ucieknij przez okno.
W: Ty chyba jesteś niepoważna!
P: Poprzedni lokatorzy strychu uciekali tak samo.
Rozłączyłam się i wróciłam do czytania książki.
G: Kto to był?
P: Zgadnij...
G: Hmm... Wika?
P: Wygrałaś.
Gaba wstała z łóżka i podeszła do szafki.
S: Czego szukasz?
G: Ładowarki do laptopa. Właśnie miała zepsuć mi się winda, a to wyskoczyło że pozostało 14% baterii.
P: To chyba dobrze?
G: Nie bo chciałam sprawdzić czy w ten sposób zabiję swoje simy.
S: Z tego co pamiętam, moje w ten sposób umarły.
G: Zepsułaś mi zabawę...
Popatrzyła na SArę wzrokiem który mógłby zabić i wyjęła ładowarkę do laptopa z pudełka.
S: Nie bulwersuj się tak!
P: Saro tak z innej paki. Jak idzie ci załatwianie pracy w naszym teatrze?
S: Za tydzień mam przyjść i pokazać swoje umiejętności.
P; A co masz przedstawić?
S: Spotkanie Lisy z Ivanem z "Magii Światła".
P: Łał, współczuję, dostałaś najtrudniejszą scenę.
S: Nie jest aż tak źle. Ale muszę się postarać, bo nie chcę chodzić przebrana za chińszczyznę.
P: Ja byłam musztardą...
G: A ja biegałam jako pizza...
S: No ale teraz pracujecie w teatrze.
P:No tak. Ale ja chcę jeszcze zagrać w jakimś filmie.
G: Jeszcze zagrasz starą babcię.
P: Bardzo śmieszne.
Gaba podłączyła laptopa, a wtym samym momencie wpadłą dso nas Wiktoria. W jednej ręce trzymała torbę, a w drugiej walizkę. 
W: No to od początku... mogę z wami pomieszkać?
-Podoina
 Tak wiem że to ta baba z tej głupiej bajki, ale miała najbardziej zbulwersowaną twarz :-P

sobota, 12 kwietnia 2014

Nieoczekiwana wizyta cz.2

Krótko po zakwaterowaniu Wiktorii na strychu, zaczęłyśmy żałować swojej decyzji. Było słychać jej kroki!!! Byłyśmy ostatnio u Andy'ego w odwiedzinach- już wrócili od rodziny, a on i Julliet zaczęli nam się żalić że znowu słychać kroki na strychu. Tyle że- tym razem chyba głośniejsze, a poza tym leciała z góry jakaś tania muza z radia. Tak jak z piwnicą- nie mogli dostać się na strych. Wychodzi więc na to że dobrze zabarykadowałyśmy Wikę. Nic takiego trudnego- trochę żelastwa i innych śmieci. No wiecie- osobno to nic trudnego podnieść, ale tak wszystko razem, to na prawdę ciężkie jest. No więc po wyjściu od Andy'ego, wspięłam się na drzewo i wbiłam do Wiki która właśnie miała włączyć se TV.
W: Hejo. Czemu mi przeszkadzasz?
P: Bo robisz za dużo hałasu.
W: Nie prawda, jestem cicho jak mogę najbardziej.
P: To bądź jeszcze ciszej. Andy ostatnio się tu dostać próbował.
W: No, ale się chyba nie dostanie.
P: Sam na pewno nie, ale pamiętaj że on nie jest FOREVER ALONE.
W: I co?
P: I to że jak będziesz za głośno, to tu wbiją i skończysz w pace. Kumasz?
W: Nooo...
P: To będziesz cicho?
W: A nie macie innego lokum?
P: Nie. Albo se sama poszukaj, albo siedź cicho.
W: Acha...
I to był koniec rozmowy. Czy Wika da sobie radę na strychu? Tego nie wiem :-P - Podoina

C.D.N

   Moje i Gaby buty, a raczej Gaby i moje :-P

poniedziałek, 31 marca 2014

nieoczekiwana wizyta cz.1

Siedziałyśmy sobie jak zwykle w piwnicy i zajmowałyśmy się swoimi rzeczami. Ja czytałam książkę, Gaba słuchała muzy, a Sara oglądała coś w TV. Nagle usłyszałyśmy dzwonek telefonu. po chwili ucichł, a my się zorientowałyśmy że to telefon Andy'ego. Odetchnęłyśmy z ulgą i wróciłyśmy do swoich zajęć. Akurat kiedy skończyłam czytać rozdział, przez tajne przejście wleciała jakaś blondynka. Od razu schowałyśmy się pod łóżka. Potem osoba ta wykrzyknęła znajomym głosem:
"Wychodźcie, byłam przecież zaproszona!"
A kiedy to nie dało rezultatu:
" To ja Wiktoria K...K"
Trochę zdziwione wyszłyśmy z kryjówek i popatrzyłyśmy na takową osobę. Bez zwątpienia była to Wiktoria.
W: No hej!
Wszystkie: Heej...
P: Mogłabyś się chociaż zapowiedzieć.
W: Telefon mi siadł. Nie cieszycie się że jestem?
G: No ja bym wolała pizzę.
W: Gaba...
P: No ja też, ale to tylko dlatego że nie zadzwoniłaś...
W: No nie moja wina że...
Wszystkie: TWOJA WINA!
W: No dobra, dobra.
S: A tak właściwie to czemu nas odwiedziłaś?
W: A tak, bo dawno was nie widziałam.
P: Jasne, jasne...
W: No tak.
P: No dobra. To co mym mamy z tobą zrobić?
W: No nie wiem... idziemy połazić?
G: No ok. 
S: Czekaj tylko się zbierzemy.
Po czym się zebrałyśmy, tzn. ubrałyśmy w coś normalnego, uczesałyśmy i poprawiłyśmy make-up. Potem oczywiście wyszłyśmy. Na każdym kroku musiałyśmy się wstydzić za Wikę, która zachwycała się wszystkim, nawet nowym chodzącym hot-dogiem, a nawet zrobiła sobie z nim zdjęcie. Potem zrobiła sobie foto ze zdziwioną pizzą, musztardą i chińskim pierożkiem.MU oczywiście próbowałyśmy się nie śmiać, ale w końcu nie dałyśmy rady i zrobiłyśmy większy obciach od niej, bo ze śmiechu nie mogłyśmy ustać na nogach i usiadłyśmy na ziemi- ale to nie Polska, w Hollywood niem tyle złośliwych ptaków-sraków i ziemia była nawet czysta. Potem wstałyśmy i poszłyśmy na kawę i już wiedziałyśmy o co cho- Wika została okradziona na lotnisku i nie ma hajsu, ale ma za to bilet powrotny. Nie ważne. Uznałyśmy że nie może mieszkać w naszej dość zaludnionej piwnicy, ale że mamy dla niej nawet dobre lokum i chodziło nam o strych. Andy`ego i Julliet gdzieś ostatnio na szczęście wywiało i chata cała dla nas, więc oczywiście z tego skorzystałyśmy. Sara uznała- bo była tam pierwszy raz- że Andy ma fajną chatę. Wika również była happy- a potem założyłyśmy kominiarki na głowę, abyśmy mogły unieszkodliwić kamery.- Podoina 

wtorek, 4 marca 2014

Syndrom mojego bagażu

Hejka! Nie chodzi wyłącznie o mój bagaż, bagaż Gabi również jest objęty tym syndromem. Ale o co chodzi?
Chodzi o to że torebki, plecaki, walizki, torby itp. przy nas się psują i po prostu mają obrzydliwe wypadki. Przypomniało mi się to dzisiaj, bo znalazłam w mojej torbie rozgniecione kiwi. Ale do rzeczy.
Za czasów szkolnych torby i plecaki, moje i Gabi, miały dość nieprzyjemne przeżycia. Podczas pięciu miesięcy w szóstej klasie, zdążyłam:
- zalać plecak herbatą,
- rozgnieść w nim kiwi,
- wylać klej,
- oraz rozgnieść banana.
Gaba w pierwszej klasie gimnazjum, non stop zalewała torbę wodą. Raz pożyczyła od koleżanki zeszyt w idealnym stanie, a oddała cały mokry. Potem ta koleżanka bała się pożyczyć jej zeszyt. Takie były nasze wypadki w czasach dzieciństwa... Ale nie tylko wtedy. Ostatnio gabi znalazła rozlane mleko w swojej torebce, a ja znalazłam rozlany klej "Super Glue", na szczęście w małej kieszonce- Podoina
  

sobota, 22 lutego 2014

Dziwna restauracja i ubrania za dolara

Dzisiaj z Gabi postanowiłyśmy że pozwiedzamy sobie okolicę i poszukamy fajnych sklepów, barów, restauracji itd. oczywiście nie zostawiłyśmy Sary w domu. Znalazłyśmy po jakiejś godzinie spaceru restauracje o takiej dziwnej nazwie, że jej nie przepiszę. Ale mniejsza z tym, pomyślałyśmy że ciekawie się zapowiada, więc weszłyśmy do środka. Podszedł do nas kelner i podał kartę dań, po czym zaprowadził nas do wolnego stolika. Dopiero po chwili zwróciłyśmy uwagę na wystrój pomieszczenia. Ściany były pomalowane na czerwono i do połowy wysokości miały panele z ciemnego drewna. Podłoga była czarna, z dużymi kwadratowymi, czerwonymi dywanami. Sufit był drewniany i rzeźbiony. Stoły miały zakręcone nóżki i czerwone blaty, krzesła były do kompletu. Na ścianch nie było pusto, wisiały na nich obrazy przedstawiające ogrody i parki. Wisiały również gobeliny przedstawiające drzewa. Karty dań były bogato zdobione, a papier z jakiego zostały zrobione, był tak delikatny jak jedwab.
Mimo iż dużo tu było czerwieni, czułyśmy się bezpieczne i ani trochę nie byłyśmy zdenerwowane. Zamówiłyśmy jakieś potrawy o dziwnych nazwach i czekałyśmy. Po około dwudziestu minutach dostałyśmy wcześniej zamówione jedzenie. Sara dostała ryż z mieszanką warzywną, Gabi dostała zupę o żółtej barwie z różnymi, niektórymi nieznanymi pływającymi roślinami, a ja dostałam wielką kluskę nadzianą papryką, kurczakiem, kukurydzą, pędami bambusa i innymi dziwnymi, aczkolwiek dobrymi rzeczami. Wszystkie trzy zjadłyśmy te dziwne potrawy i odeszłyśmy od stołu. Kelner zabrał po nas naczynia i napiwek. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, poczułam dziwną lekkość. Czy to sprawka szefa kuchni tamtej restauracji? Rozmawiając o tym miejscu, ruszyłyśmy dalej. Patrzałyśmy na mijane domki, sklepy i stragany. Oddalałyśmy się coraz bardziej od centrum miasta. W pewnej chwili weszłyśmy w ciasną uliczkę. Przez parę minut szłyśmy jedna za drugą i każda z nas patrzała z niepokojem na mijane przez nas budowle. W pewnej chwili rzucił nam się w oczy duży, granatowy budynek. Postanowiłyśmy zobaczyć co to. Okrążyłyśmy go w poszukiwaniu wejścia, a kiedy je znalazłyśmy, nie wahałyśmy się i weszłyśmy do środka. Dziwnym trafem znalazłyśmy się w sklepie z ubraniami. Na ladzie za którą siedziała miło wyglądająca sprzedawczyni, napisane było, że dzisiaj jest promocja i każdą sztukę sprzedają za jednego dolara. Pomyślałam- Niezła okazji i pociągnęłam dziewczyny do głównego pomieszczenia. Nie zdziwiłam się kiedy zobaczyłam tłum ludzi przeszukujących wieszaki i kosze. Sara i Gabi gdzieś odbiegły. Chwilę po tym jak się zorientowałam że ich nie ma, zauważyłam cudowną sukienkę w rogu sali.
Pomyślałam że chcę ją mieć i że na pewno będzie moja. No więc ruszyłam w jej stronę. Ale nie tylko ja ją zauważyłam. Zaraz obok mnie stała kobieta która ruszyła w tym samym kierunku, wpatrzona w ten sam cel. Tylko jedna z nas mogła zdobyć tą sukienkę i pomyślałam że to muszę być ja. Przyspieszyłam kroku, kobieta która szła zaledwie dwa metry za mną również. Pomyślałam że to nie może skończyć się moją klęską i zaczęłam biec w kierunku ubrania które wzbudziło mój zachwyt. Ona również zaczęła biec, ale na szczęście byłam szybsza. Kiedy dobiegłam do wieszaka, chwyciłam ubranie i pobiegłam w stronę kasy. W locie chwyciłam czarny sweter i fioletową koszulę. Zapłaciłam za to trzy dolary i uznałam że to były krótkie, ale dobre zakupy. Usiadłam z reklamówką na schodach i zaczekałam za moje Friends. Wróciły obładowane torbami. Pierwsza moja myśl to :" Gdzie my to zmieścimy", a druga" Jak wrócimy do domu tak obładowane?". W końcu jednak zamówiłyśmy taksówkę na centrum, a stamtąd wróciłyśmy pieszo. Ciężko było wejść do naszego lokum ze wszystkim na raz i musiałyśmy to wnosić na raty. Na szczęście nikt nas nie zauważył- Podoina        

Elllo

Hejka.
Napisałam na zapas kilka wpisów, bo nie wyrabiam i jak tylko będę przy kompie to będę je publikować ;-P
 -Podoina
 

Odwiedziny

Dzisiaj odwiedziła nas nasza fumfela- Marian. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy i w ogóle.
Niby nic, ale to jednak my, a po nas nie można się spodziewać normalności. A zaczęło się od tego, że rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Zaszłyśmy w końcu do dziejów naszego pięknego, nieskazitelnego dzieciństwa. Gabi wpadła na "genialny" pomysł- żebyśmy weszły na nk. Zanim się zgodziłśmy, ona już uruchomiła stronę i pokazywała nam zdjęcia typu:
a) księżniczka z wieży ciśnień,
b) mistrzyni painta,
c) zabawy z dzieciństwa,
d) małe brudaski.
Sara oczywiście polew, bo jej swego czasu nie miałyśmy w znajomych, ale kto wtedy nie miał naszej klasy? Przyszedł w końcu czas na Sarę, którą oczywiście znalazłyśmy. To było takie urocze dziecko...
Potem pomyślałyśmy, czy może nie możemy zamienić się na godzinę w dzieci- tak też zrobiłyśmy.
Piłyśmy niewidzialną herbatkę z misiami (tak, stare krowy też mają misie), rysowałyśmy kucyki i walczyłyśmy na poduchy.
Pod wieczór usiadłyśmy z pełną powagą i zaczęłyśmy pić herbatę.
P: To trzeba kiedyś powtórzyć.
M: Tak zdecydowanie.
S: A mój kucyk był najróżofszy!
G: A mój najniebieszczszy!
P: A mój miał najzłotszą grzywę?
M: A mój był najnormalniejszy.
P,G,S: Bo ty jesteś buc!
I tak zakończyłyśmy nasz dzień. Marian powędrowała do siebie, a my potem grałyśmy jeszcze w pary-Podoina.
   Atak Helgi Żółtobrewki XD

sobota, 8 lutego 2014

Piwniczne życie codzienne

Czyli nic takiego niezwykłego :-)

Ale mimo to postanowiłam opisać nasz normalny, codzienny dzień,kiedy nie mamy nic konkretnego do roboty. Po prostu życie normalnego mieszkańca Ziemi.
No dobra, może nie takiego normalnego.
A więc zacznijmy od samego rana. Wstawanie rano, kiedy nie musimy nic robić trwa średnio 20 minut. Najpierw się budzimy i otwieramy oczy- to trwa najkrócej. Schodzimy powoli z łóżka, a częściej wolimy się sturlać- wtedy zimna podłoga nas otrzeźwia i podnoszenie się z ziemi trwa krócej. Kiedy wstajemy, zwykle pierwsza która wstanie zagotowuje wodę, druga wsypuje kawę, albo herbatę, a trzecia miesza. A potem każda robi sobie śniadanie. Stoimy wtedy zwykle w kolejce do lodówki, bo przecież trzeba się zastanowić co zjeść.

Kiedy już każda z nas wyciągnie składniki, to rozpoczyna się bieg po najlepszą deskę do krojenia, którą kładziemy na drugim końcu piwnicy co wieczór. Jak już któraś z nas wygra, to zabieramy się do przygotowania posiłku i zjedzenia go. Potem najpierw jedna z nas idzie się ubrać, druga myje zęby, a trzecia się czesze, po czym w określonej kolejności się zmieniamy. Jak już wszystkie jesteśmy, umyte, ubrane, uczesane i umalowane, to przychodzi dziesięć- do dwudziestu minut na spokojne picie herbatki. Rozmawiamy wtedy zupełnie spokojnie i w ogóle sobie siedzimy. Jak już wypijemy herbatę to zwykle pakujemy swoje "narzędzia" i idziemy do pracy, ale że mówię tu o zwykłym dniu, w którym mamy wolne, to nie napiszę że idziemy do pracy. W takim bądź razie patrzymy czy nie brakuje nam jakiś produktów spożywczych, np. ogórków, sera itp. i ewentualnie wpisujemy to na listę zakupów którą wykonujemy w dwóch różnych, przypadkach:
  a) kiedy nagromadzi się na niej dziesięć produktów spożywczych,
b) kiedy znajdą się tam trzy produkty z listy "główne potrzeby". 
Jak lista spełni jeden z tych warunków, idziemy do sklepu na zakupy, ale to się zdarza średnio co trzy dni. Po ewentualnych zakupach wracamy do domu i zajmujemy się gotowaniem obiadu, a po części sobą (kiedy gary już stoją na kuchence), czyli na przykład siedzimy na tabletach, laptopach, czytamy, słuchamy muzyki i ogółem chill out. Po tym jak zaczyna nam się to nudzić, jemy obiad i dzwonimy do znajomych typu Marian, Ryan... i idziemy na miasto, połazić, na kawę i temu podobne rzeczy. A potem wracamy do domu i że zwykle następuje to po dwunastej, przebieramy się i idziemy po prostu spać. Dzień całkiem normalny c`nie?-podoina;-P
     

piątek, 7 lutego 2014

"Torebkowo"

Dzisiaj z powodu mojego wczorajszego wypadku, postanowiłam że wybiorę się po nową, ładniejszą i mniej poszkodowaną torebkę. Sara postanowiła że będzie mi towarzyszyć, co jak się okazało, bardzo się przydało. 
Po pracy poszłam po Sarę do jej pracy i musiałam czekać dziesięć minut, aż doprowadzi się do porządku po noszeniu kostiumu chińskiego żarcia. Jak już wyszła już z przebieralni, bardzo ucieszyłam się że to nie potrwało dłużej. Od razu poszłyśmy do naszego ulubionego sklepu "Torebkowo".
Są tam taki cudne torebki, że aż trudno się zdecydować. Ostatnio jak byłam tam z Gabi, siedziałyśmy w środku do dwudziestej, aż w końcu sobie coś obie wybrałyśmy. Dzisiaj przygotowałam na to Sarę, która też miała zamiar kupić sobie jakąś torebkę na ramię. Po wejściu do sklepu, jak zwykle poczułam zapach mięty i (chyba) rumianku. podeszłyśmy do działu z torbami na ramię. Były cudowne, wszystkie. Wtedy zaczął się nasz problem przy wyborze. Ale na szczęście w domu zrobiłyśmy listę wymagań, które miały być spełnione przez nasze torebki. Oto one:

1. Pojemność/ ilość kieszeni.
2. Szeroki pasek.
3. Szyta nie klejona.
4. W kolorze pasującym do większości naszych ubrań.

 Przez te kryteria przeszło trzydzieści torebek, co dowodzi że w tym sklepie jest ich dużo.
Po około dwuch godzinach się zdecydowałyśmy, a były to dwie, długie godziny. Ja wybrałam brązową torebkę podobną do tej:
a Sara podobną do tej:
Albowiem Sara kocha Paryż.
Jak wróciłyśmy do domu zastałyśmy Gabi czytającą jakąś gazetę. Zaczęłyśmy przepakowywać nasze przedmioty ze starych torebek, do torebek nowych. Poszło nam szybciej niż wybieranie :-P - Podoina

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Ogłoszenie

Ogłaszam że zawieszam bloga na czas nieokreślony, bowiem nie mam czasu się nawet do biblioteki wybrać :,(

piątek, 10 stycznia 2014

Chwila nieuwagi

Tym razem to ja byłam tą łajzą...
Kończyliśmy próbę. Była ostatnia scena do przegranie- ta w której elfy schodzą z drzew i witają nową elfią królową. Wszystko poszło super. Nikt nie upadł, nie strącił dekoracji, nikt nie pomylił kroków. Zakończyliśmy szczęśliwie próbę i poszliśmy na dziesięciominutową przerwę. Kupiłam sobie rosół i ruszyłam do stołu. W drodze dogoniła mnie Anne. Zaczęłyśmy gadać o jakiś głupich rzeczach. I wtedy nie zauważyłam nogi od stołu. W jednej chwili poleciałam do przodu, razem z zupą. Miska obróciła się w powietrzu i cała zawartość wylała się po części na podłogę, a po części na moją rękę. Ucieszyłam się wtedy że miałam bluzkę na ramiączkach ;-)
Na nieszczęście Anne, jej buty były całe w zupie. Na jeszcze większe nieszczęście były zamszowe. Ale nic na szczęście nie zauważyła. Ale ja musiałam iść kupić sobie coś innego do jedzenia. Kupiłam sobie hamburgera i tym razem doszłam do stołu bez szwanku. No, poza tym że wdepnęłam w kałużę zupy- jeszcze ciepłej. :-)- Podoina
  

piątek, 3 stycznia 2014

Wspomnienia z sylwestrowej nocy

Mimo iż ostatnio dni nie były dla nas zbyt przyjemne, postanowiłyśmy jednak nie rezygnować z Sylwestra. Gabi próbowała się opierać, ale po dłuższej namowie, w końcu się zgodziła. Poszukałyśmy lokalu z względnie normalną muzyką, niestety nie znalazłyśmy takiego. Wszystkie "disco party", albo "70-th 80-th" itp. więc pomyślałyśmy że same zorganizujemy sylwestra. Jednak około godzinę później zadzwonił do nas nie kto inny jak Andy. Zaprosił nas na imprezę sylwestrową. Oczywiście piętro wyżej :-) Nawet jakby nas nie zaprosił, to i tak wzięłybyśmy udział, bowiem Andy ma mało szczelną podłogę, jest to dla nas czasami wielką udręką...jeśli wiecie co mam na myśli.
No a więc zaczęłyśmy szukać ubrań na takową okazję. Okazało się że żadna z nas nie ma odpowiednich ciuchów. To poszłyśmy w takim razie na ZAKUPY!!! A że nie miałyśmy za dużo czasu, to po prostu weszłyśmy do pierwszego lepszego sklepu. Na szczęście był to lubiany przez nas sklep- "Czarny jednorożec"*. Każda z nas wybrała sobie jakąś stosowną sukienkę. Gabi wybrała śliczną czarną sukienkę:
   Sara wygrzebała gdzieś śliczną białą sukienkę w kwiaty:

,a ja taką oto śliczność:
W doborze butów było łatwiej- mamy szafę pełną butów na każdą okazję.
Potem- że już było po szesnastej (impreza zaczynała się o 19.00), trzeba było zająć się makijażem i fryzurą. Wyrobiłyśmy się akurat na 18.00 (trzeba odejść troszkę od domu, aby nie było wątpliwości że nie mieszkamy w piwnicy). No a więc odeszłyśmy, aż na inną ulicę i ruszyłyśmy spowrotem. Doszłyśmy dziesięć minut za wcześnie i pomogłyśmy Andy'emu i Julliet w przygotowaniu imprezy (reszta zespołu wolała siedzieć na kanapie i rzucać w siebie chrupkami). Potem zaczęła się impreza. 
Wszystko było spoko, oczywiście do czasu. Po dwudziestej drugiej było HARD PARTY jak się patrzy. Goście dostawali powoli świra, a poza tym zginęły cztery paczki fajerwerków. Andy chodził po całym domu i szukał- nawet w muszli klozetowej. Znalazły się obok jakiejś blondyny która myślała że to paczka magii. Alkohol... ale mniejsza z tym. Potem Ash i CC udawali że są miotłami i czyścili podłogę. Wyglądało to nadzwyczaj głupio, ale to nic nowego. Potem jakieś dwie tępe baby gadały o tym że NASA ma zamiar wysłać ziemniaki wyhodowane w każdym kraju w kosmos i że mają sprawdzić w ten sposób, jak organizmy z różnych stron świata, przystosowują się do nowych warunków. Zaczęły podchodzić do każdego z osobna i każdemu to tłumaczyły.
O godzinie 23.59, wszyscy wyszli przed dom i oczekiwali na godzinę 00.00, bo wtedy w niebo leciały fajerwerki, a w Ameryce podobno są zajefajne. I kiedy wszyscy krzyknęli "ZERO" na niebie zrobiło się jasno od sztucznych ogni. Każdy dostał w rękę po fajerwerku i zapalniczce. Po raz pierwszy, trzęsącymi się rękami, odpaliłam fajerwerk. Wystrzelił dwadzieścia metrów dalej, 10cm nad dachem sąsiada   Potem, kiedy się już skończyły, poszliśmy dalej na imprezkę. Okazało się że jeden z gości usnął za kanapą i wtedy do akcji wkroczyłyśmy my- trzy Polki z doświadczeniem zebranym na imprezach. Koleś został przez Gabi obwinięty taśmą izolacyjną (wyglądał na takiego ,którego stać na droższe ciuchy), Ja napadłam go z markerem, a Sara zaatakowała go pastą do zębów. Następnie z niewielką pomocą trzech kolesi i dwóch dziewczyn, zataszczyłyśmy go na strych- niech się chłopak wyśpi. Po tej akcji, nikt już nie zasnął- przez kolejne 2 godziny minimum. Po tym czasie, zniknęłyśmy w piwnicy.-Podoina