Dzień 10
Ta dada dam....
Dzisiaj przyjechali rodzice naszej panny młodej.
O godzinie dziesiątej Gabi pojechała przywitać ich na lotnisku i zaprowadzić do hotelu (w piwnicy nie ma miejsca dla kolejnych dwóch osóbek). No i Gabi tam z nimi została...
Wróciła do piwnicy z dość dużą paczką pod pachą. No ok, nie zdziwiłam się, bo rodzice długo jej nie widzieli, a do piwnicy dotarła w dość nietypowy sposób (czyt. dzień 7) no i wypadałoby coś jej dać. Myślę sobie "może to jakiś zestaw talerzy, albo jej wielki pluszak", ale ostatecznie rozmowa z Gabi wszystko wyjaśniła.
G: Heej... bo wiesz, jest taki mały problem...
P: Nie ma żadnego problemu, idziemy do SSŚ.
G: A ja właśnie w sprawie sukni ślubnej.
P: Czego zaś chcesz?!
G: No ale właśnie chodzi o to czego nie chcę.
P: Zaczniesz mówić po ludzku?
G: Mama dała mi swoją suknię ślubną, a ja ją przyjęłam...
P: CO ZROBIŁAŚ!?
G: Wzięłam od swojej mamy jej suknie ślubną i mam ją w tym oto pudełku...
P: A ta po którą idziemy to co?! Zapłacisz za nią nawet z tą cholerną zniżką ponad tysiąc dolców, tylko po to żeby spoczęła w szafie?!
G: No na to wychodzi.
P: Ok, od tej pory ja i Marian nie pomagamy ci planować ślubu. Idź z tym do swoich rodziców, niech zrobią po swojemu, a ty im nie odmawiaj.
Potem odwróciłam się do niej plecami i rzuciłam w nią wszystkimi ulotkami.
G: A, no właśnie. Podobno mają dla mnie zespół na wesele. Powiesz chłopakom że nie mogą zagrać?
P: Sama im to powiedz. Zobaczymy jak oni się wyrażą na ten temat. Może swoich idoli posłuchasz...
Gabi odłożyła suknię na łóżko i wyszła z piwnicy. Jakieś dziesięć minut później usłyszałam że ktoś spadł z krzesła, a potem głośne "O FUCK" Andy'ego. Ciekawe jak poszło Gabi...-Podoina
Dzień 11
Dzisiaj było ok. Nie musiałam nic załatwiać i mogłam spotkać się wreszcie z moim Bobem... Poszliśmy na pizzę i tak jak kiedyś, powygłupialiśmy się razem w parku. Cóż za piękny dzień. A wieczorem mogłam popatrzyć na Gabi, która tonie w ulotkach i innych świstkach.-Podoina